[ONE-SHOT] - Wszystkiego najlepszego...

07:04

No, więc o to powracam z obiecanym one-shotem o B.A.P ;). Pod wpływem weny, która naszła mnie, jak byłam u cioci na wsi, napisałam również dodatek. Będzie trochę czytania, ponieważ odrobinę tego dużo, ale trzymam kciuki, że dobrniecie do końca :). No okej, nie będę już przedłużać, tylko czytajcie. A i jeszcze w tekście jest mowa o tych piosenkach: http://www.youtube.com/watch?v=xOnVC6ycU10 (tylko wyobraźcie sobie, że śpiewa to piątka mężczyzn, a nie małe dziecko) i http://www.youtube.com/watch?v=jgbkBpqOekM ;). No, więc zapraszam do czytania. Jeszcze napomknę, że nazwałam ten one-shot "Wszystkiego najlepszego..." :3.------------------------------------------------------------

    Nie ma to jak pasja. Ona pozwala uciec od rzeczywistości i zapomnieć o otaczającym świecie. Każdy jakąś ma. Są też tacy, którzy posiadają kilka, na przykład ja.
    Znowu czułam wiatr we włosach. Przemierzałam ulicę na deskorolce, a obok mnie to samo robił mój najlepszy przyjaciel - Zelo. To było nasze wspólne hobby, które tak na prawdę nas połączyło. I pomyśleć, że gdyby nie nasi starsi bracia, nie zaczęlibyśmy jeździć. A to dlatego, że jego brat - Yosung i mój zmówili się i kupili nam obojgu deski.
    Zelo, mimo, iż chodził do równoległej klasy, znałam, odkąd mój braciszek dołączył do zespołu, w którym chłopak rapował. Za to Yosunga, mój oppa znał od dawna, ponieważ też uczęszczali razem do szkoły, ale zakumplowali się prawie od razu.
    - ...hwa. Minhwa! - z moich rozmyślań wyrwał mnie dopiero krzyk przyjaciela. - Kontaktujesz już? - zapytał, a ja potaknęłam - robi się późno. Może wrócimy do domu?
    - No pewnie - odpowiedziałam. Mimo, że była dopiero szesnasta, pasowało wrócić, biorąc pod uwagę, iż byliśmy... na drugim końcu miasta. Ale się zapędziliśmy.
    Mój przyjaciel od zawsze był spokojnym chłopakiem. Dużo myślał, zupełnie tak, jak ja. Bardzo rzadko krzyczał, jednak zdarzało mu się to, jak każdemu człowiekowi.
    Wszyscy, oprócz Yosunga, mieszkaliśmy w dormie chłopaków. Zanim do niego dojechaliśmy, minęło około trzy godziny. Nie jestem pewna, nie patrzyłam na zegarek, ale wywnioskowałam to z nieba, które się już nieźle ściemniło.
    Weszliśmy po cichu do dormu i oparliśmy deski o ścianę. Zaczęliśmy ściągać buty, gdy w hallu pojawił się mój brat.
    - O której to się wraca, młodzieży? - zapytał, ściągając gniewnie brwi.
    - Daehyunnie, ty mój ulubiony braciszku - zagruchałam, wiedząc, że nie będzie się po takim słodzeniu długo złościł. Nie należał do takich osób.
    - Jestem twoim jedynym bratem, Min - powiedział poważnie, lecz widać było, iż niedługo odpuści, ponieważ jego wargi drgały, walcząc z uśmiechem. - Nie po to kupiliśmy wam z Yo deskorolki, żebyście teraz się po nocach włóczyli. - powiedział, już z uśmiechem.
    - Po nocach? - spytał wyraźnie zdziwiony Zelo i popatrzył na ekran swojego telefonu - jest dopiero dziewiętnasta dziesięć, hyung.
    - Sprowadzasz moją siostrę na złą stronę, Junhongnie - powiedział niby karcąco Dae, ale i tak jego wargi rozciągał wielki banan. Nagle zgarnął mnie ramieniem, po czym cmoknął mnie w czoło - a teraz spać, młodzieży.
    - Oppa~ - jęknęłam żałośnie, uwalniając się z jego uścisku - nawet nie ma wpół do ósmej. Po co mamy się tak wcześnie kłaść?
    - Bo jutro czeka nas męczący dzień - powiedział, a jego wyszczerz z rozbawionego zrobił się tajemniczy.
    - Wae? - zapytał mój przyjaciel.
    - Zobaczycie. A teraz, weźcie przykład z Jongupa, który od pół godziny liczy baranki w łóżku - zaśmiał się, a my w końcu odpuściliśmy i ruszyliśmy w kierunku naszych pokoi.
    Chłopcy spali w jednym, ale ja, jako jedyna kobieta w tym domu, miałam własny.
    Poszłam się wymyć, po czym, jak miałam w zwyczaju, weszłam do pokoju, wypełnionego trzema piętrowymi łóżkami. Od razu na jednym z nich zobaczyłam dwóch najmłodszych członków B.A.P.
    Moon, leżący na dole łóżka, przeglądał coś w telefonie. Ale mi liczenie owiec. Zelo natomiast, umiejscowiony na górze łóżka, wgapiał się w sufit z rękoma założonymi za głowę. Ech, znowu się zamyślił.
    Jongup zauważył mnie od razu, więc mu pomachałam, na co on tylko kiwnął głową w moją stronę. Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Czasami zamienialiśmy kilka zdań i tyle.
    Bez ceregieli wspięłam się na łóżko blondyna, po czym położyłam się obok niego i trąciłam go w bok łokciem.
    - Co ty widzisz w tym suficie, że ciągle jesteś w niego taki wpatrzony? - zapytałam z rozbawieniem, gdy wreszcie wrócił na ziemię.
    - Piękną dziewczynę - westchnął rozmarzony.
    - Oj uważaj, bo będę zazdrosna - zaśmiałam się, ale zaraz w mojej głowie została uruchomiona kobieca ciekawość - no, gadaj. Która to? - zapytałam.
    - Nieważne - odpowiedział. Postanowiłam go więcej nie wypytywać, ponieważ wyglądał na skrępowanego. Zdziwiłam się, bo w naszych relacjach to nigdy nie występowało. Poleżeliśmy chwilę w ciszy.
    - Wiesz co? Wszyscy uważają cię za takie dzieciątko, które powinno tylko tańczyć gwiyomi i strzela aegyo na prawo i lewo, jednak ty zachowujesz się doroślej niż Dae i Jae, a czasami nawet niż Himchan - podzieliłam się moimi przemyśleniami z Zelo. - Ej! Słuchasz mnie? - spytałam trochę oburzona, ponieważ on znowu gapił się rozmarzonym wzrokiem tam, gdzie wcześniej.
    - Tak, tak, słucham - mruknął - to wszystko przez to, że jestem najmłodszy - westchnął - i przez to, że nie mam dziewczyny.
    - A po co ci dziewczyna? - zapytałam zdziwiona.
    - Jakbym miał dziewczynę, to nie braliby mnie za takiego dzieciaka. - Spojrzał w moją stronę dziwnym wzrokiem.
    - Dobra, to pogap się jeszcze trochę na tą swoją piękność z sufitu, a ja idę spać - powiedziałam wesoło i, wedle mojego zwyczaju, dałam mu przyjacielskiego buziaka w policzek, po czym zeszłam z łóżka i ruszyłam w kierunku drzwi. - Dobranoc chłopaki - pożegnałam się radośnie, na co obaj tylko coś zamruczeli i wyszłam.
    Leżąc, tym razem już w moim łóżku, rozmyślałam o tym, co mówił dzisiaj Choi. Najpierw gadał o jakiejś pięknej dziewczynie, a potem o tym, że powinien sobie znaleźć drugą połówkę.
    Jednak nie mogłam zbyt długo pomyśleć, ponieważ do mojego pokoju wparowali mój brat i Youngjae. Zaczęli gadać jakieś głupoty, iż niedługo zaczną mnie swatać, a jak z żadnym z ich wybranków się nie dogadam, to Daehyun powiedział, że połączy mnie z Jae, na co ja i Yoo zaczęliśmy się śmiać. Przez szparę w drzwiach wychylił się Kim, wyraźnie zdziwiony naszymi śmiechami.
    - A wy co nachodzicie to biedne dziecko? Do łóżek, ale już! - powiedział, niby ostro, ale z uśmiechem.
    - Tak jest mamo - rzekli chłopcy smętnie.
    - Himie - zawyłam, przeciągając ostatnią literkę wiedząc, że na to zdrobnienie od razu mięknie - daj im jeszcze zostać.
    - No dobra - skapitulował - ale za dwadzieścia minut mają być w łóżkach - pogroził palcem i wyszedł.
    I w taki sposób, przez ten krótki czas chłopcy odstawiali jakieś wygłupy, dzięki czemu śmialiśmy się w najlepsze. Później musieli już iść, a ja zasnęłam z wyśmienitym humorem.

                                                           ***

    I właśnie objawił się kolejny z moich zwyczajów. Jak zwykle, obudziłam się w środku nocy i, wedle tradycji, poszłam do kuchni napić się mleka.
    Wyjęłam z lodówki karton, a z szafki szklankę. Obróciłam się w kierunku wysepki kuchennej i niemal upuściłam te rzeczy, gdy zobaczyłam, iż siedzi tam Junhong.
    - Jezu, Zelo, nie strasz mnie - szepnęłam już spokojna. Chłopak przytaknął, więc wyciągnęłam z szafki drugą szklankę, postawiłam oba naczynia na stole i nalałam do nich białej cieczy, po czym włożyłam karton z powrotem do lodówki.
    Siadłam na przeciw przyjaciela i zaczęłam pić mleko, gdy zobaczyłam, że chłopak skończył swoją porcję, a nad górną wargą został mu uroczy, biały wąsik. Zachichotałam cicho, nachylając się nad wysepką i starłam ślady po mleku kciukiem.
    Pijąc napój, rozmawiałam z Choi’em o naszych planach na następne dni, ale chłopak nie był zbyt rozmowny, więc, gdy tylko skończyłam pić, zaproponowałam, żeby wrócić do łóżek.
    Po wyjściu z kuchni ja musiałam skręcić w lewo, a mój przyjaciel w prawo, więc, gdy tylko znaleźliśmy się na rozdrożu, skierowałam swe ciało przodem do Junhonga, żeby się z nim pożegnać.
    - No to dobranoc - szepnęłam z uśmiechem.
    Już miałam zrobić tak zwany "w tył zwrot" i wrócić do pokoju, lecz nagle Zelo złapał mnie za nadgarstek oraz lekko pociągnął tak, że znowu stałam do niego przodem. Zauważyłam, iż popatrzył w stronę zegara znajdującego się w hallu, więc automatycznie sama zerknęłam w tamtą stronę. Wskazówki wskazywały minutę po północy.
    Z powrotem skierowałam wzrok na Choi'a, dopiero teraz zauważając, że nasze twarze dzielą centymetry. Chłopak, ponieważ był ode mnie o pół głowy wyższy, nachylił się jeszcze bardziej i złączył moje i jego usta w pocałunku. Przelał w niego namiętność oraz, co mnie zdziwiło, tęsknotę.
    Ten pocałunek trwał dobrą chwilę, a gdy się od siebie oderwaliśmy, Junhong powiedział:
    - Wszystkiego najlepszego, Minhwa - po czym obrócił się na pięcie i pospiesznie odszedł w stronę azylu chłopaków.
    Przez następne pięć minut stałam jak wryta na środku hallu, wgapiając się w drzwi, przez które przed chwilą przeszedł Zelo. W końcu jednak otrząsnęłam się i ruszyłam w stronę mojego pokoju.
    To zdarzenie odebrało mi dobre półtorej godziny snu, ponieważ chłopak nieźle mnie zdziwił. Nie mam na myśli jego słów dlatego, że dzisiaj kończę siedemnaście lat. Zszokował mnie ten pocałunek, ale dzięki niemu zaczęłam kojarzyć fakty.
    Ta cała piękność z sufitu to ja i dlatego Zelo nie chciał zdradzić mi tożsamości ów dziewczyny. Natomiast, gdy mówił o znalezieniu drugiej połówki oraz popatrzył na mnie tym dziwnym wzrokiem, to też miał na myśli moją osobę. Cały czas dawał mi sygnały, a ja, głupia ich nie zauważałam. Czyli Choi się we mnie zakochał? A właściwie pytanie powinno brzmieć: czy ja też go kocham? Z tymi wszystkimi pytaniami zasnęłam.

                                                           ***

    Gdy otworzyłam oczy i w ogóle uruchomiłam umysł, usłyszałam tradycyjne "Saeng-il chukha hamnida", więc podniosłam się do siadu. Ujrzałam moich pięciu współlokatorów. No właśnie, tylko pięciu? Mój braciszek - obecny, Jae tak samo, Bang i Kim też, nawet Jongup jest, ale nie widziałam Junhonga.
    Dae stał po środku i trzymał w rękach tort z wielkim, lukrowym numerem "17". W centralnej części wypieku była wbita świeczka.
    - No siostra, pomyśl życzenie i zdmuchnij - powiedział Daehyun. Nie musiałam się długo zastanawiać nad życzeniem, więc po trzech sekundach ze świeczki unosił się już tylko malutki dym i zapach spalonego wosku.
    Nagle Yongguk chwycił telefon i puścił instrumentalną wersję ich piosenki "Happy Birthday", co rozpoznałam od razu. Zaczęli śpiewać. Widać było, że musieli się wcześniej rozśpiewać, bo ich głosy brzmiały bez zarzutu.
    Nie mogłam się powstrzymać, więc partie mojego brata śpiewałam razem z nim. Cóż, talent wokalny był u nas rodzinny, a barwę głosu mieliśmy podobną.
    Nadchodził moment, w którym Zelo powinien wejść ze swoim rapem, ale chłopaka dalej nie było. Zaczęłam tracić nadzieję, iż w ogóle się pojawi.
    Youngjae wyśpiewywał ostatnie słowa refrenu, po którym maknae powinien zacząć rapować. Jednak wykon piosenki nie został przerwany, ponieważ, wraz z pierwszymi słowami do pokoju wszedł Choi. Nie utrzymywał ze mną kontaktu wzrokowego, a na twarzy miał nieśmiały uśmiech.
    Gdy chłopcy skończyli śpiewać, w akcie wdzięczności przytuliłam każdego po kolei. Najpierw Banga, później Himchana, następnie Jongupa, po nim Jae. Przyszła pora na mojego braciszka, którego po prostu miałam ochotę przytulić przytulasem. Zanim się od niego odsunęłam, szepnęłam mu na ucho:
    - Gomawo bracie - na co rzucił tylko krótkie "Nie ma za co, siostrzyczko" i cmoknął mnie w lico.
    Na samym końcu został Junhong. Gdy do niego podeszłam, mocno go przytuliłam, a on odwzajemnił uścisk. Poczułam lekkie drżenie jego ciała, za to moje przepełniło przyjemne ciepło.
    Jak się od siebie oderwaliśmy, spojrzałam w jego piękne oczy i mogłam odpowiedzieć na moje nocne pytanie. Tak, kochałam go, więc nie zwlekając złączyłam nasze usta. W tle słychać było gwizdy chłopaków oraz Dae i Jae, nucących "marsz Mendelsona", ale nie przejmowałam się nimi. Dla mnie ważna była ta chwila, która mogłaby trwać wiecznie.
    Niestety musieliśmy kiedyś skończyć, co niezbyt nam się podobało, ale brak drogocennego tlenu, mimo wyćwiczonej przepony, zaczął dawać się we znaki i chłopakowi, i mnie.
    - No! Widzę, że nie muszę cię już swatać, Min - zaśmiał się Daehyun, a ja już miałam mu odpowiedzieć, lecz wyręczył mnie Zelo.
    - Nie, nie musisz - powiedział, teraz już radosny, Choi i zgarnął mnie do siebie ramieniem - bo ja nie oddam jej nikomu - dokończył, po czym musnął wargami moje czoło, a ja się zaśmiałam.
    - Dobra, dobra. Rozumiemy - westchnął Kim, na co ja znowu zachichotałam - a teraz chodźcie na śniadanie, bo wystygnie.
    I takim o to sposobem jedliśmy potem całą szóstką poranny posiłek, co, szczerze mówiąc, nie zdarzało się często. Nie obyło się bez śmiechów i fochów na pięć sekund.
    - No, więc co zaplanowaliście?- zapytałam - Dae mówił, że to będzie męczący dzień - wyszczerzyłam się.

    W południe dołączył do nas Yosung, więc resztę dnia spędziłam z dwójką mężczyzn, których kochałam oraz z pozostałą piątką chłopaków, która i tak była dla mnie jak rodzina. W miłej atmosferze uczciliśmy moje urodziny, pozostawiając wiele niezapomnianych wspomnień i zdjęć, których narobiliśmy całą masę.

DODATEK:
Historia Min


    Nie znaliśmy się z Daehyunem od urodzenia, ponieważ tak na prawdę byliśmy przyrodnim rodzeństwem.
    Nasza mama - z pochodzenia Amerykanka - i jego ojciec - rodowity Koreańczyk - rozstali się, gdy chłopak miał zaledwie jedenaście miesięcy, czyli niecały rok. Matka wyjechała do USA, zostawiając Dae z tatą, ale zdążyła go przyzwyczaić do karmienia butelką, jakby już wcześniej planowała ten wyjazd.
    W rodzinnym kraju wyszła za bogatego biznesmena, a dwa lata po przyjeździe urodziłam się ja. Żyłam po prostu jak jakaś księżniczka.
    Rodzicielka nigdy nie ukrywała przede mną informacji o starszym bracie, z którym cały czas miała kontakt. Nawet powiedziała, że po skończeniu osiemnastki chłopak obiecał przyjechać do niej w odwiedziny. Żeby jechać wcześniej, musiałby to zrobić z ojcem, który nadal nie wybaczył mamie odejścia. I tak się stało.
    Gdy rodzicielka kończyła czterdzieści lat, przyjechał do nas gość, którym okazał się właśnie Daehyun. Mimo różnic w charakterze, jak i wyglądzie, ponieważ on był pół Amerykaninem-pół Koreańczykiem - chociaż miał zdecydowanie więcej azjatyckich cech - a ja rodowitą amerykańską dziewczyną, od razu połączyła nas więź, jaka łączy rodzeństwo.
    Chłopak powiedział, iż jest w trakcie treningów w jednej z koreańskich wytwórni płytowych, ale zrobił sobie tydzień wolnego, żeby nas odwiedzić. Mówił, że mama dużo mu o mnie opowiadała, na co ja się lekko zarumieniłam.
    Poprosiłam Dae, aby przez ten tydzień nauczył mnie podstaw koreańskiego. Nie doceniałam jednak mojej przyswajalności wiedzy, bo zdążyłam załapać cały język.
    Przy okazji brat opowiedział mi o tradycjach jego kraju, najpopularniejszych miejscach i o muzyce, a raczej jej gatunku, w którym niedługo miał zacząć robić karierę - k-popie. Nie odpuścił sobie sprawdzić moich umiejętności wokalnych, twierdząc, że umiejętności wokalne odziedziczył po mamie, więc ja także muszę je mieć. No i się nie mylił. Powiedział nawet, iż mam podobną barwę głosu do jego. Nakręcił się tym aż tak, że namówił mnie do wspólnego nagrania covera. Przy okazji napomknę jeszcze, iż musiałam go trochę douczyć angielskiego, więc mogliśmy uczyć się nawzajem.
    Niestety ten tydzień musiał się kiedyś skończyć. Daehyun obiecał, że zaprosi mnie kiedyś do siebie, co ucieszyło me serduszko niezmiernie. Jednak takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam.
    Pięć miesięcy później chłopak zadzwonił do mnie, oznajmiając, że rozmawiał z mamą i przeprowadzam się do niego, do Korei. Z powodu debiutu zespołu, w którym śpiewał, nie mógł po mnie przyjechać, a jedynie odebrać z lotniska w Seulu, gdzie obecnie mieszkał.
    Wcześniej dużo rozmawialiśmy telefonicznie oraz przez Skype'a, dzięki czemu już wcześniej znałam cały skład, jak później ustaliła wytwórnia, B.A.P. I w taki sposób zamieszkałam z chłopakami w dormie.
    Teraz pewnie zastanawiacie się, dlaczego mam na imię Minhwa, skoro jestem Amerykanką. Otóż Minhwa to moje drugie imię, które nadałam sobie na bierzmowaniu, przyjętym rok po wizycie Dae, czyli jak już z nimi mieszkałam. Jednak, mieszkając w Korei, wolałam używać tego imienia, niż mojego prawdziwego, czyli Megan, aby bardziej dopasować się do kraju, w którym obecnie mieszkałam.
    Po tej przeprowadzce co roku jeździliśmy z bratem do mamy, żeby ją odwiedzić. Ja kontynuowałam naukę w szkole, do której chodził Zelo. Tak powstała nasza przyjaźń, oczywiście nie zapominając o deskorolkach, które tylko dopełniły dzieła, a dwa lata później miłość.
 


----------------------------------------------------------

No weźcie w końcu skomentujcie, bo ja sfiksuje ;P. Nie no, żarcik. Ale to nie zmienia faktu, iż było by mi BARDZO miło gdyby ktoś skomentował :).

Pozdro ;).

You Might Also Like

2 komentarze

  1. Jaki urocze, milo sie czytalo <3
    i taka mala poprawka na temat starszego brata. hyung - dla chłopców, oppa - dla dziewcząt ^ ^

    http://k-pop-forever-in-my-heart.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Formularz kontaktowy